wtorek, 1 marca 2011

Myśmy rebelianci

"Łukaszenka torturuje" - taki tytuł zobaczyłam, kiedy idąc do pracy przechodziłam obok kiosku. Wywieszona w witrynie Gazeta Wyborcza informowała o warunkach, w jakich przetrzymywani są przeciwnicy polityczni prezydenta Białorusi.

Czy 60 lat temu jakakolwiek gazeta była w stanie napisać o torturach i katowaniu więźniów na przykład na Rakowieckiej? I w tysiącu innych miejsc w całej Polsce? O mordowaniu, zastraszaniu rodzin, planowym niszczeniu dobrego imienia, niszczeniu tradycji, wiary, kultury ludzi, którzy byli zaangażowani całym życiem w walkę o wolną Polskę?

Nie była, bo normą jest to, że reżim nie wspomina o swoich przewinieniach.
Dlaczego zatem dzisiaj, w wolnej Polsce jedna z największych gazet również się o tym nawet nie zająknie?

Kiedyś zaraz po studiach pracowałam jako ankieterka. Praca była ciężka, bo trzeba było przekonać obcych przecież mi ludzi do współpracy :). Ale udawało się. Pewnego dnia trafiłam na starsze małżeństwo - pani była byłą baletnicą, kobietą pełną życia i ikry - opowiadała barwnie i bardzo ciekawie. Pan siedział cicho z boku, ale kiedy się odezwał (a ankiety dotyczyły czasu pracy) wiedziałam, że zrobi na mnie wrażenie dużo większe niż jego żona. Powiedział bowiem cicho: "Proszę pani, ja miałem problemy z zatrudnieniem bo byłem w AK" I zaczął swoją opowieść, która tak naprawdę cały czas jest we mnie.

Dlaczego to wszystko piszę?

Bo dziś po raz pierwszy obchodzony jest Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.
Dziś można znaleźć obok siebie, blisko - pomnik, tablicę, grób. I zapalić znicz.
I podziękować im za to, że chcieli, że wytrwali.
Tak po swojemu. Oni to na pewno usłyszą.

sobota, 26 lutego 2011

Nie płaczcie matki, to nie na darmo?

Na Cmentarz Bródnowski wchodzimy z U. z reguły od Odrowąża. Jesteśmy tam często – najpierw odwiedzamy mojego dziadka, potem idziemy do rodziców i brata mojej babci. Po spotkaniu z rodziną droga wolna – kiedy nie mamy nic pilnego w planach, najczęściej spacerujemy sobie alejkami i patrzymy na płyty nagrobne. Czasem, choć zdarza się to rzadko, bo miejsce położone jest daleko, dochodzimy do  Pomnika Więźniów Politycznych Straconych w Latach 1944-1956. W miejscu tym przez wiele lat skrycie grzebane były osoby zamęczone w ubeckich katowniach. Rodziny nie otrzymywały informacji o miejscu pochówku, a miejsce w żaden sposób nie było oznaczone. Wręcz przeciwnie -  ówczesna władza zadbała o to, żeby było tam wysypisko śmieci i szalety. O tym, co kryje to miejsce, rodziny ofiar dowiedziały się dopiero w latach siedemdziesiątych. W latach osiemdziesiątych usunięto szalety i postawiono brzozowy krzyż, który jednak szybo został zniszczony. Pomnik został odsłonięty w 2001. Oglądam sobie czasem zdjęcia z tej uroczystości, czytam relacje. Twarze osób, które przeszły przez stalinowskie więzienia, wypowiedzi rodzin. „Tatusia zamordowano w ’45. Wychowywał nas w duchu patriotycznym. Wszyscy byliśmy w Szarych Szeregach” – staram się trzymać prosto, ale kiedy słyszę tą delikatną pieszczotę w wypowiadanym słowie „tatuś”, tę tęsknotę i żal, coś mi się skręca w węzeł.

Wczoraj nawet nie usiłowałam go rozsupłać, płakałam jak dzieciak, kiedy oglądałam scenę nocnego pochówku osób zamordowanych w gdyńskiej masakrze Grudnia ’70.  Film „Czarny czwartek” główną bohaterką czyni  żonę jednego ze stoczniowców – jesteśmy z nią od pierwszego do ostatniego kadru. Ta rodzina to nie „wrogowie systemu” – ot, zwykły chłopak i dziewczyna z trójką dzieci i nowym mieszkaniem, w którym a to pomalować szafkę trzeba, a to rozwiesić pranie w suszarni. A o polityce dowiedzieć się z słuchanego radia. Jednak ta polityka otwiera drzwi ciężkim kopniakiem, kiedy chłopak pakując do kieszeni kanapki leci na pociąg, a potem ginie zastrzelony na gdyńskim peronie.  Ten film nie pozostawia złudzeń – mogłeś żyć na uboczu, po swojemu, zajęty rodziną i domem, a i tak oni cię złapali i zadeptali. A potem twoją rodzinę nazwali bandytami. Ot, tak.  

Ten film pokazał coś jeszcze – to, jak brudziło uwikłanie w system po stronie władzy. I chociaż U zwróciła mi uwagę, że jest to chyba jeden z nielicznych filmów o naszej współczesnej historii, w której występują postaci względnie pozytywnych przedstawicieli systemu – jakiś pomagający milicjant, czy przedstawiciel prezydium z ludzkim podejściem, to jednak boleśnie widać, że są w historii takie chwile, gdzie nie wystarczy być względnie pozytywnym, bo historia w takich momentach nie lubi względności i staje się jak stal dosłowna i precyzyjna w ocenach. Albo jesteś z nami, albo przeciwko nam. Owszem, każdy pewnie zna opowieści o dobrych Niemcach podczas II wojny światowej, ale to w niczym nie zmienia faktu, że stali oni po stronie zbrodni. Ich wątpliwości i porywy serca to za mało. Jest czas, w którym nie można stać po obu stronach barykady. Tego pomagającego milicjanta szarpał za klapy płaszcza sanitariusz w szpitalu krzycząc, że ma ręce zdrętwiałe od noszenia trupów. I tak, to były realne trupy, a chęć pomocy ze strony tego milicjanta stała się nagle niewidoczna i nierealna. Bo przyszła za późno – wtedy, kiedy te trupy już dawno leżały w kostnicy. Jednak to nie milicjant wydal rozkaz strzelania do ludzi, wydali go inni ludzie w innym miejscu. Narada u Gomułki również znalazła swoje miejsce w tym filmie – pokazała go zmęczonego, zdającego sobie chyba sprawę z własnego upadku i zbliżającego się końca kariery. Pokazała z całą obrzydliwością zepsucie tego ustroju, zepsucie tych ludzi, z których nikt nie reaguje, kiedy ogłaszana jest decyzja o użyciu broni.

Ten film jest moim zdaniem lekturą obowiązkową. Aby pamiętać. Na przykład o tym:

1945-1947 – Wojciech Jaruzelski bierze udział w zwalczaniu polskiego podziemia niepodległościowego.

1970 – Wojciech Jaruzelski jako minister obrony narodowej bierze udział we wspomnianym spotkaniu u Gomułki.

2010 – Wojciech Jaruzelski zostaje zaproszony przez Prezydenta RP na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego.

Nie płaczcie matki, to nie na darmo?