wtorek, 24 sierpnia 2010

Gdzie jeszcze mężne nie wygasło plemię

Nasze wspólne wyjazdy z U. charakteryzuje powtarzająca się zawsze marszruta. Punktem obowiązkowym jest dla mnie dotarcie do miejsc, w których historia mocno zaznaczyła swoją obecność, do miejsc, w których tworzyły się zręby danego państwa, do pomników, które upamiętniają walki o niepodległość. Moje silne odchylenie martyrologiczne sprawia mi tyle radości, że kiedy w 30-stopniowym upale docieramy do kolejnego małego pomniczka, U nie jest w stanie się na mnie gniewać, tylko grzecznie tłumaczy mi wszelakie zapisane tam inskrypcje. Po czym ja z szelmowskim uśmiechem rozpoczynam swój wykład o istocie związków społeczeństw z ich ojczyznami. Myślę, że musi to być przeraźliwie patetyczne i przewidywalne, ale przyznaję – silniejsze ode mnie.

Kiedy kilka dni temu przechodziłam przez Krakowskie Przedmieście, zobaczyłam grupę Portugalczyków, którzy z zapałem rozprawiali pod pomnikiem Adama Mickiewicza.  Pomyślałam od razu, że ja muszę wyglądać na obczyźnie dokładnie tak samo i uśmiechnęłam się pod nosem. Potem jednak zaczęłam zastanawiać się, nad czym mogli tak rozprawiać. Jak taki Adam Mickiewicz jest przedstawiony w portugalskim przewodniku, który trzymali w rękach.

Czy zawarta jest tam jedynie zdawkowa informacja, że wielkim poetą był? Czy może jako ciekawostka podany jest fakt jego romansu z mesjanizmem?  Czy będący przedmiotem ostrej krytyki list do cara? A może oprócz obowiązkowych wersów „Pana Tadeusza” znajdziemy tam odniesienie do słynnych „nocnych rozmów rodaków” z „Do matki Polki”?  Czy to, co tam przeczytają, skłoni ich do poszukania czegoś więcej? I o czym będą myśleć, kiedy spod pomnika przejdą pod krzyż?

Tak, krzyż. Krzyż, który dla mnie jest przede wszystkim symbolem historycznym i kulturowym.  Dzięki obecności krzyży w przestrzeni publicznej wiem, że jestem w Polsce, wiem, że zachowuję ciągłość z moimi przodkami i jest mi z tym dobrze. Ten symbol nigdy nie był dla mnie opresyjny i jego opresyjności nie widzę, choć staram się zrozumieć, że dla innych może mieć wydźwięk zgoła odmienny. Jednak „Akcji Krzyż” nie rozpatruję na płaszczyźnie społecznej, a jedynie politycznej. I jako taką rozumiem niestety doskonale.  PO z wdziękiem drogowego walca chce zniszczyć wszystko, co nie daje jej pozytywnego kapitału. Stąd moim zdaniem  jej alergiczna niechęć do krzyża przed Pałacem Prezydenckim. To - jak powiedziałam - jestem w stanie zrozumieć. Jednak wszystko się we mnie burzy, kiedy do tego celu używa się  stylistyki mającej na celu sprowadzenie grupy obrońców do roli oszołomów będących nie w pełni władz umysłowych. Czy nikt nie widzi, że przy wsparciu partii rządzącej i zaprzyjaźnionych mediów można przedstawić tak praktycznie każdą grupę wyrażającą niezadowolenie, lub wznoszącą jakieś postulaty? Czy nikt się nie zastanawia kto będzie następny?

Właśnie zamykamy walizki i jedziemy na wakacje. Wrócę za 2 tygodnie :)